piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 2


Kiedy pojawiła się w domu, zastała siedzącego na kanapie Jensona, z wyrazem twarzy mówiącym „no ładnie”. W odpowiedzi na niego wzruszyła ramionami i udała się w kierunku sypialni, ale głośne chrząknięcie nakazało jej odwrót.
- To kto ci towarzyszył w tym opłakiwaniu pracy? Bo wydaje mi się, że Djokovic gra turniej i to nie u nas. – oświadczył kierowca McLarena. Aż się wzdrygnęła, słysząc jego ton. Nie lubiła gdy mówił do niej jak rodzic, który przyłapał córkę na powrocie do domu nad ranem, chociaż powinna była wrócić znacznie wcześniej. Wywoływał u niej tym potworne poczucie winy.
- Z Andym. – odparła, zsuwając buty ze stóp.
- Andy Ketchum?! – Brytyjczyk aż się zakrztusił powietrzem. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Była śpiąca i zmęczona, dlatego pozwoliła sobie zamknąć oczy i to przemilczeć.
- A co z Nole? – jęknął. Nigdy nie potrafił zrozumieć dlaczego jego przyjaciółka nie chce się z nikim związać. I dlaczego jej relacji z Serbem nie pozwala nazwać związkiem. Novak może i był od niej młodszy, ale wydawało mu się, że jeżeli Amy tak długo się z nim spotyka to coś jest na rzeczy. Z resztą on był w nią zapatrzony jak w obrazek.
- Nole jest, no jest takim wielkim misiem przytulanką. Na co dzień. Z resztą doskonale wiesz, jaki układ był między nami.
- A ty nie mogłaś się powstrzymać przed sprawdzeniem tego całego komentatora Sky od siedmiu boleści? I szczerze wątpię w to, że Novak spotyka się z kimś oprócz ciebie. – stwierdził krytycznie Jenson. Był jedyną osobą, której blondynka pozwalała się krytycznie o niej wypowiadać, bez konsekwencji. Ceniła sobie jego zdanie. Poznali się trzy lata temu na Wimbledonie. Umówili się na kilka spotkań i naprawdę dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Kto wie czy nie byliby razem, gdyby do Jensona nie wróciła wtedy jego narzeczona? A przynajmniej spróbowali? Wszystko stanęło jednak na przyjacielskich relacjach.
- Wcale nie. – mruknęła.
- A właśnie, że tak. O co ci kobieto chodzi? – zapytał, siadając bokiem, tak żeby móc rozmawiać z nią twarzą w twarz, a nie twarzą w profil.
- Jenson, ja nie wiem czy w ogóle kiedykolwiek będę chciała tworzyć z Djokovicem oficjalną parę. – odparła. Brytyjczyk uniósł brwi do góry. Paranoja, istna paranoja.
- No to trochę za późno się obudziłaś, bo na moje oko, to on już się zaangażował. – zaśmiał się, bez cienia wesołości.
- Ja mu nie kazałam. – mruknęła i zniknęła na schodach.


- Jeszcze raz. KERS to? – mruknął mężczyzna, kiedy wykąpana, przebrana i najedzona, dzięki jemu talentowi kucharskiemu Amy zdawała się być gotowa do nauki. No właśnie – zdawała. Daleka była bowiem od chęci do wbijania sobie tego wszystkiego do głowy i męczyli się już trzecią godzinę. Z przerwą na bitwę na poduszki, grę w Angry Birds, grę Jesnona w piłkę z Lennym (tak, w domu), ku ogólnej konsternacji Amy i sprzątaniu rozbitego przez kierowcę McLarena wazonu, który to nie przeżył spotkania z piłką i podłogą. W sumie to nie pierwsza i zapewne nie ostatnia rzecz, jaka w tym domu ucierpiała przez ten duet.
- kinetic energy recovery system – jęknęła. – No po jasną cholerę mi to?!
- Bo człowiek uczy się całe życie. – załamał się Button. Szczerze wątpił, żeby zabieg zmiany sportu, o którym pisze Renwick była pozytywna. Jej szef chce chyba puścić redakcję z torbami.
- Ile masz czasu na opanowanie tego? – zapytał wskazując na stolik pełen papierów. Nie było widać nawet skrawka blatu.
- Tydzień. – odparła z westchnięciem, zakrywając się ozdobną poduszką.
- No to życzę powodzenia. – uśmiechnął się pokrzepiająco, zakładając kurtkę.
- A ty gdzie?
- Do Woking. – odparł, całując ją na pożegnanie w policzek. Została sama.


O trzeciej jej lamenty nad samą sobą i oglądaniem wyścigów z dwóch poprzednich lat - zaczęła bowiem od najstarszych, jakie jej nagrano -  w jakże zacnym towarzystwie szkockiej przerwał dzwonek telefonu. Był dla niej jak zbawienie.
- Zgadnij gdzie mnie przenieśli. – jęknął rozpaczliwym tonem Victor. A więc on też? Co ten Hough wyprawia?
- Gorzej ode mnie nie trafisz. – bąknęła, patrząc na pędzące po torze samochody. Niby jako profesjonalna dziennikarka powinna podejść do tego na poważnie, ale na razie nie potrafiła się zebrać. Podejrzewała, że dwa ostatnie dni będzie ślęczała nad tym wszystkim, bo nagle sobie zda sprawę, że nie może tak tego zostawić.
- Czekaj, źle się wyraziłem. Jadę razem z tobą. A przy okazji zgadnij kto przejął po nas pałeczkę! Jessica. Tak Springer. Chyba się zatłukę paletką. – mruknął w swoim stylu. Teraz już kompletnie nie wiedziała co James robi. Jeszcze żeby to była dziewczyna, która mu się podobała, ale Jessica? Przecież kiedy jeszcze pracowała przy nodze, przeprowadzając wywiad z Van Persiem zapytała go czy żałuję, że w tak ważnym meczu nie strzelił gola. Ten odpowiedział, że zdobył przecież dwa. A tenis stoi w tej redakcji na bardzo wysokim poziomie. Co więc miał na celu, przenosząc ją do kompletnie nieznanego jej sportu?
- No to powodzenia. – powiedziała współczującym tonem blondynka, głaszcząc swojego psa.
- Ale nie narzekaj, będziemy mieli dwudziestu czterech najszybszych kierowców świata. Jak oglądałem, to kilka ciach się znajdzie. Na czele z tym twoim Buttonem. – rzucił zachwycony. No to może teraz wypada powiedzieć, że Victor jest gejem. Żeby nie było, że nikt nie wspominał.
- Wprost marzyłam, o zgrai napalonych kierowców wokół mnie. Mógł mnie od razu wysłać na zgrupowanie z piłkarzami. -  westchnęła zrezygnowana. Davis tylko się zaśmiał.


Czuła się jak jakaś cholerna encyklopedia, potrafiła wyrecytować wszystkie regułki z F1 których kazał się jej nauczyć, a pewnie nawet takie, których nazwy w życiu by mu do głowy nie przyszyły. Redakcja to idealne miejsce do plotkowania. Założyła się, że większość jej tygodniową absencję uznała za wyrzucenie z pracy, a zdziwione spojrzenia niektórych ją w tym utwierdziły. Najpierw udała się do swojego gabinetu. Rozłożyła nowe notatki, podłączyła laptopa i psiknęła swoimi ulubionymi perfumami. Nie było jej tylko siedem dni, a czuła się jakby pomieszczenie stało puste o wiele dłużej. Wygładziła swoją czarną sukienkę i już miała wychodzić, kiedy coś przykuło jej wzrok. Obraz. Już nawet wiedziała z jakiej galerii. Hough chyba chciał ją jeszcze bardziej wkurzyć. Nie zdziwiłaby się gdyby był robiony na zamówienie. Lewą część zajmował kort centralny Wimbledonu, a raczej jego kawałek. Dalej obraz przechodził w niezbyt wyraźny tor Silverstone. No proszę, nawet tory już dokładnie pamiętała. Pod obrazem pochylonym pismem na małej karteczce napisane było „Ładny prawda? J.”. Zacisnęła lewą pięść, wbijając sobie boleśnie paznokcie w ciało. On ją doprowadzi do szału. Zawróciła i podeszła do okna. Widok jej ukochanego miasta zawsze ją uspokajał.
- Ładny prawda? Właśnie kurna nie! – mruknęła prześmiewczym tonem. I czym ona sobie na to zasłużyła?


Tego dnia jej nerwy były na skraju wytrzymałości. Rozmowa z szefem, który traktował jej niechęć do F1 jako swoją rozrywkę, trochę ją kosztowała. Tym bardziej, że w najbliższy czwartek miała wylądować na Silverstone i dostała już nawet wytyczne z kim ma przeprowadzić wywiad. Dodatkowo wieczorem zadzwonił Novak. Pierwsze połączenie zignorowała, dzielnie próbując skupić się na czytanym artykule, ale co chwila zerkała na telefon. Bała się odebrać. Nie wiedziała dlaczego, ale się bała. Mieli zasadę, jedną z wielu – nie wydzwaniali do siebie w nieskończoność. Jeżeli teraz  nie odebrała, to zazwyczaj kiedy miała czas oddzwaniała. Ale ona nie miała odwagi odebrać, a co dopiero wybrać jego numer. Odłożyła laptopa na stolik i chwyciła iPhona. Zamiast do Serba, zadzwoniła jednak do przyjaciela.
- Nole dzwoni. – oświadczyła, bez zbędnych przywitań. Nastała chwila ciszy po drugiej stronie.
- I zamiast rozmawiać z nim, dzwonisz do mnie? – zapytał kompletnie zbity z tropu.
- Nie mogłam odebrać. – jęknęła i wytłumaczyła krótko, o co dokładnie chodzi.
- Masz wyrzuty sumienia, bo przespałaś się z Andym. Zdradziłaś go po dwóch latach waszego niby związku po raz pierwszy. Kochanie, nie masz serca z kamienia. – oświadczył spokojnie. Ponownie głucha cisza. Ich relację były jednak na tyle dobre, że nie była ona uciążliwa. Amy myślała nad słowami Jensona. Może faktycznie miał racje? Miarka się w końcu przebrała?
- To nic złego. Postanowiłaś się tylko dobrze bawić i w końcu cię dopadły. Powinnaś mu powiedzieć. – rzucił, swoim tradycyjnym spokojnym głosem, który na żywo u niejednej wywołuje dreszcze. Sama blondynka też się o tym przekonywała na początku ich znajomości.
- Nie! – niemal wykrzyknęła, podrywając się na równe nogi. Przeczesała dłonią włosy i poprawiła się mówiąc spokojniejszym tonem. Cholera wie co rozśmieszyło Buttona na tyle, że zaśmiał się cicho, w momencie w którym nie powinien.
- Nie masz wyjścia. Naważyłaś piwa to je teraz wypij. – mruknął. 

~*~
Ostrzegałam XD
Jedno jest pewne. Bardziej stawki na przyszły rok pomieszać nie mogli -.-

sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 1

- Będę o ósmej. – mruknął zadowolony mężczyzna i rozłączył się. Blondynka uśmiechnęła się, zadowolona, że Brytyjczyk nadal nie może jej się oprzeć. Odłożyła iPhona na biurko i chwyciła filiżankę z kawą. Oparła się wygodnie w fotelu i dopiła jeszcze gorący napój do końca. Zerknęła na paznokcie i zanim do jej gabinetu wparował mężczyzna zdążyła zapisać sobie na jednej z kolorowych karteczek, żeby umówić się do salonu Zoey.
- James cię woła. To ci się nie spodoba. – rzucił zrezygnowanym tonem Victor, uchylając szklane drzwi. Amy kiwnęła w jego stronę głową, na znak że zaraz uda się do gabinetu swojego przełożonego. Niby co miało jej się nie spodobać? Prychnęła, kręcąc głową. Wstała, poprawiła swoją jasną sukienkę i wygładziła kołnierzyk czerwonej marynarki. Z pewnym uśmiechem udała się w kierunku gabinetu Hough’a. Nawet nie patrząc na jego sekretarkę, która coś rzuciła w jej kierunku, otworzyła jedno skrzydło potężnych, mahoniowych drzwi i niemal wtargnęła do środka.
- Podobno chciałeś mnie widzieć. – rzuciła, kiedy zauważyła, że mężczyzna nie ma w najbliższym czasie, zamiaru się do niej odwrócić. Wpatrywał się w jakiś tandetny, jej zdaniem obraz, który kupił ostatnio w nowej galerii na Kings Road. Kiedy w końcu mogła widzieć jego twarz, uśmiechnął się do niej zawadiacko i ręką wskazał skórzany fotel. Przewróciła oczami, ale posłusznie usiadła.
- Mam nadzieję, że to ważne, piszę właśnie artykuł, który rano kazałeś mi zrobić „na przedwczoraj” – mruknęła, poprawiając blond fale. Ponownie ten uśmiech. Coraz bardziej ją irytował. James rozsiadł się wygodnie w swoim potężnym czarnym fotelu i spojrzał na nią z rozbawieniem. Coś kombinował i miała nadzieję, że nie wyśle jej ponownie na koniec świata, żeby zrobiła artykuł o tamtejszym tenisie w ramach działu, który wymyślił jeden z jego doradców. Skończeni debile.
- Nie musisz go pisać. – odezwał się. Amy uniosła brwi do góry. W sumie całkiem nieźle się składało, że jeszcze nie zaczęła… ale chwila. Coś jej tu nie grało. Zaczęła stukać zniecierpliwiona, w skórzane obicie, swoimi czerwonymi paznokciami.
- O co ci chodzi? – zapytała, widząc, że tego dnia od Hough’a trzeba wszystko wyciągać.
- Nie będziesz już pisała o tenisie. – odparł spokojnie Brytyjczyk. Wybuchła śmiechem. No tak, biedaczysko jest tak zapracowany, że postanowił dzisiaj sobie odrobić Prima Aprilis.
- Ja mówię, poważnie Amy.
- James proszę cię, chcesz pozbawić swoją redakcję tenisa ziemnego? – zaśmiała się. Szatyn wyjął z jednej z szuflad teczkę. Potem kolejną i kolejną. I jeszcze jedną. Następnie z drugiej wyciągnął plik kartek.
- To spis zespołów i kierowców. Zapoznaj się ze wszystkim. – rzucił, wskazując na kartkę. Blondynka patrzyła na niego jak na skończonego wariata. Co on wyprawia?! Jakie zespoły?! Jacy kierowcy?! Niemal wyrwała mu papiery z ręki i zaczęła przeglądać. Ponownie zaczęła się śmiać. Całe szczęście, że to on teraz zarządzał redakcją, jego poprzednik, znacznie starszy i o wiele bardziej służbowy, już dawno wyrzuciłby ją na zbity pysk.
- Trzy lata pracuje przy tenisie! Znam wszystkich w tym sporcie! Załatwiam ci wywiady na wyłączność. Masz artykuły, których nikt inny by nie napisał, bo nikt inny nie cieszy się taką sympatią wśród tenisistów. I chcesz, żebym przeniosła się do jakiegoś pieprzonego działu motoryzacyjnego? – uniosła się, raptownie wstając z krzesła. Hough milczał, ale jej furia go satysfakcjonowała. Właśnie tak to sobie wyobrażał.
- Masz tydzień wolnego. W tym czasie masz recytować regułki jakbyś była encyklopedią, znać każdego ważnego człowieka w tym sporcie. A i Ellen ma dla ciebie pendrive z wyścigami. Masz je obejrzeć. Wszystkie. – rzucił. Zacisnęła mocno zęby i obdarzając go nienawistnym spojrzeniem wyszła, ledwo powstrzymując się od głośnego trzaśnięcia drzwiami. W korytarzu zapadła nagle cisza i słychać było tylko stukot jej piętnasto centymetrowych, czerwonych szpilek. Wpadła do swojego pokoju niczym tornado i stanęła przy oknie, z którego roztaczał się piękny widok na Londyn.
- Od szefa. – rzucił niepewnie jeden z jego asystentów i położył na biurku doskonale przez nią pamiętane teczki. Zaraz potem zmył się w tempie natychmiastowym.
- Pierdolony żartowniś. – warknęła podchodząc do biurka. Wyłączyła laptopa, po czym spakowała go do skórzanej torby. Zgarnęła wszystkie materiały, które przyniósł jej niejaki Navid, do swojej czarnej torby Hermesa. Kiedy ponownie wyszła ze swojego pokoju dalej panowała głucha cisza. Zamknęła drzwi na klucz i nie żegnając się z nikim udała się wprost do windy. Nawet Oscar, główny recepcjonista, siedział cicho za swoim biurkiem, udając, że robi właśnie coś bardzo ważnego.


Wyklinając na czym świat stoi, że obecnie podziemny parking jest w jakimś cholernym remoncie, ruszyła przez zatłoczony chodnik do najbliższej piekarni. Kupiła swoją ulubioną francuską bułeczkę z jabłkami i cynamonem. Po drodze kupiła gdzieś wino, a po namyśle poprosiła też sprzedawcę o szkocką. Na trzeźwo przecież jej do głowy nazwiska typu Romein Grosjean nie wejdą. Boże widzisz i nie grzmisz.
- On mnie jeszcze popamięta. Poprosi jeszcze żebym mu bilet na finałowy mecz Wimbledonu załatwiła. – prychnęła, wrzucając torbę na siedzenie pasażera i zatrzaskując drzwi czerwonego Mustanga Shelby GT500. Jednej z jej największych miłości. Odpaliła silnik, który zamruczał niczym dziki kot i skierowała się na Bayswater, gdzie znajdowało się jej mieszkanie.


- I co jeszcze mnie dzisiaj spotka? – warknęła, otwierając drzwi dwupoziomowego mieszkania, znajdującego się na dziesiątym i jedenastym piętrze, a to ważna informacja, biorąc pod uwagę, że nie działała winda. No tak, kiedy dopadł do niej, biszkoptowy labrador, uświadomiła sobie, że powinna z nim wyjść na spacer. Ona się chyba zastrzeli. Zamknęła drzwi nogą, rzuciła wszystko na blat w kuchni i przywitała się z Lennym. Po chwili zadzwonił telefon i modliła się aby usłyszeć śmiech James’a, mówiącego żeby kończyła pisać artykuł o Sabine Lisicki. Przecież on już nie raz ją wkręcił. Raz wysłał ją na turniej do Polski, a kiedy miała już wszystko załatwione, stwierdził, że się rozmyślił. A to jeden z jego najmniej denerwujących żartów. Kazał jej polecieć nawet swego czasu na Madagaskar. Na cholerny Madagaskar.
- Widziałem cię w towarzystwie twoich ulubionych kolegów. – przywitał się Brytyjczyk. Krew ją zalała.
- Nic mi nie mów. – warknęła, jak to dzisiaj miała w zwyczaju.
- Za co tym razem? – zaśmiał się mężczyzna.
- Przejechałam na czerwonym. Oni się mnie czepiają o wszystko! – jęknęła, patrząc na mandat, leżący na wierzchu w torbie. Pieprzona policja.
- Dziwi mnie, że nie dali ci rabatu, przecież tak dobrze cię znają. – kontynuował. Nie skomentowała tego, tylko nasypała psu karmę i udała się do swojej sypialni, by tamtędy przejść do garderoby. Błagała, żeby na schodach nie skręcić sobie kostki. Albo gorzej.
- Button, mam do ciebie interes. – rzuciła w końcu.


Od pięciu minut siedziała na ławce w parku, przypatrywała się hasającemu Lennemu i wysłuchiwała dzikiego śmiechu Jensona Buttona. Z miną naburmuszonego dziecka pytała co chwilę, czy skończył, ale odpowiadał jej w dalszym ciągu śmiech.
- Słońce, ty sobie żartujesz, prawda? – zapytał rezolutnie, dławiąc się ze śmiechu.
- Chciałabym. – odparowała, bawiąc się czerwoną, skórzaną smyczą swojego pupila. Ponownie śmiech. Starała się sobie przypomnieć, dlaczego on jeszcze po takim czasie znajomości z nią żyje. Nie udało jej się.
- Okej. Mogę przyjechać wieczorem i pomóc ci w czymś. – rzucił. Już chciała się zgodzić, ale przypomniała sobie o tym, że jest umówiona. Zaklęła pod nosem, przywołując do siebie labradora.
- A możesz jutro? Dziś opłakuje moją dawną zajebistą prace.
- Nie wnikam. Do jutra. – mruknął dalej w świetnym humorze i rozłączył się.


Chyba po raz pierwszy od kilku godzin była zadowolona. Uśmiechała się do swojego odbicia w lustrze, zapinając długie, złote kolczyki. Ten wieczór będzie jej i nie ma zamiaru zaprzątać sobie głowy tym jak wygląda jakiś Vettel, Alonso czy Hulkcośtam. A wiedza o DRS czy KERS jest jej teraz naprawdę nie potrzebna. Odsuwa się od wielkiego lustra i krytycznie stwierdza, że musi zrobić porządek w swojej garderobie. Czerwona sukienka, jej ulubiony zakup z ZARY, była ultra krótka i leżała na niej wspaniale. Miała długie rękawy, ale odsłaniała sporą część pleców i jeszcze nie natknęła się na faceta, któremu się nie podobała. Ale tym razem na pożądliwych spojrzeniach, mogło się nie skończyć. Miała tylko nadzieję, że naprawili windę. Nie chciała się zabić schodząc z dziesiątego piętra na o centymetr wyższych obcasach niż ostatnio. Ani rzeczonego obcasa złamać, bo uwielbiała te jasne czółenka bez palców. Po chwili usłyszała dzwonek do drzwi i udało jej się tylko poprawić czerwoną szminkę na ustach.
- Amy. – wita się oniemiały Brytyjczyk. Ta uśmiecha się w odpowiedzi, już widać, że tej nocy Andy jest jej. 

~*~
Jak tak to teraz czytam, to musi wam się to wydawać cholernie zagmatwane xD

sobota, 10 listopada 2012

Wstęp

Piłka meczowa. Cisza jak makiem zasiał. Publiczność zamarła. Kilka odbić piłki, ostatnie zerknięcie na rywala i piekielnie mocny serw. Return i perfekcyjne wykorzystanie jego siły, przeciwnik nawet nie drgnął. Był skazany na bierne patrzenie na lot piłki w sam róg kortu, wzdłuż linii.
- Gem, set, mecz Djokovic. - oznajmił sędzia i trybuny sprzyjające Serbowi oszalały ze szczęścia. Blondynka siedząca gdzieś pomiędzy kibicami dołączyła do oklasków z delikatnym uśmiechem i iskierkami w oczach, które skryła za ciemnymi okularami.
- Jest w niezłej formie. - stwierdził siedzący obok niej mężczyzna. Skinęła głową w odpowiedzi, patrząc na dziękującego kibicom za wsparcie tenisistę. Zanim kobieta do niego dotrze minie sporo czasu, ale wtedy będzie mogła z nim spokojnie porozmawiać i dowiedzieć się wszystkiego, czego chce. Chwyciła swoją dużą, pomarańczową torbę i powoli udała się do wyjścia z trybun.


- Novak, mogę prosić o rozmowę? - zapytała, ściągając okulary i chowając je do torby. Serb uniósł kąciki ust.
- Oczywiście. - odparł, wskazując drogę do swojej szatni, ku niezadowoleniu pozostałych dziennikarzy czekających na swoją kolej.
- Dobrze, więc możemy zacząć?- ledwo dokończyła pytanie, Novak podszedł do niej i pocałował ją.
- Teraz możemy. - rzucił po dłuższej chwili, wypuszczając ją ze swoich objęć.


Wysiadł z bolidu, stanął na jego nosie i uniósł ręce w zwycięskim geście. Chwilę potem popędził do swoich mechaników i po złożeniu sobie wzajemnych gratulacji odebrał od nich kartkę, a następnie powędrował z nią do kamery. Obiecała, że będzie oglądała ten wyścig, a on zawsze chciał coś takiego zrobić. Wiadomość "wszystkiego najlepszego Amy" poszła w świat, a on cieszył się podwójnie, bo mógł zadedykować tą wygraną właśnie blondynce.


Widok kilku słów na zwykłej kartce wywołał u niej napad śmiechu. Tego się nie spodziewała, kiedy Button poprosił ją o obejrzenie wyścigu. Zazwyczaj tego nie robiła, bo chociaż wypadałoby mu kibicować, to ona kompletnie nie czuła tego sportu.
- Chyba jestem zazdrosny. - mruknął jej do ucha Nole.
- Głupek. - powiedziała, mierzwiąc mu włosy. Tego dnia miała nadzwyczaj dobry humor i nawet z Novakiem rozmawiała inaczej niż zwykle. Zabrakło oschłego tonu, przy takich wyznaniach Djokovica, a zastąpiły go wygłupy i nadzwyczajne ciepło z którym się do niego odnosiła.
- Głupkiem byłbym gdybym nie był o ciebie zazdrosny. - dorzucił, całując ją w szyję. Nie odpowiedziała mu, tylko pokręciła głową.

~*~
No i tak oto zaczynamy :)
Najprawdopodobniej najbardziej chory z moich tworów.
Nie pytajcie jak wpadłam na połączenie Djokovica z Buttonem, bo pojęcia nie mam jak to wyszło. Najwyraźniej brakowało mi wtedy piątej klepki.