sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 1

- Będę o ósmej. – mruknął zadowolony mężczyzna i rozłączył się. Blondynka uśmiechnęła się, zadowolona, że Brytyjczyk nadal nie może jej się oprzeć. Odłożyła iPhona na biurko i chwyciła filiżankę z kawą. Oparła się wygodnie w fotelu i dopiła jeszcze gorący napój do końca. Zerknęła na paznokcie i zanim do jej gabinetu wparował mężczyzna zdążyła zapisać sobie na jednej z kolorowych karteczek, żeby umówić się do salonu Zoey.
- James cię woła. To ci się nie spodoba. – rzucił zrezygnowanym tonem Victor, uchylając szklane drzwi. Amy kiwnęła w jego stronę głową, na znak że zaraz uda się do gabinetu swojego przełożonego. Niby co miało jej się nie spodobać? Prychnęła, kręcąc głową. Wstała, poprawiła swoją jasną sukienkę i wygładziła kołnierzyk czerwonej marynarki. Z pewnym uśmiechem udała się w kierunku gabinetu Hough’a. Nawet nie patrząc na jego sekretarkę, która coś rzuciła w jej kierunku, otworzyła jedno skrzydło potężnych, mahoniowych drzwi i niemal wtargnęła do środka.
- Podobno chciałeś mnie widzieć. – rzuciła, kiedy zauważyła, że mężczyzna nie ma w najbliższym czasie, zamiaru się do niej odwrócić. Wpatrywał się w jakiś tandetny, jej zdaniem obraz, który kupił ostatnio w nowej galerii na Kings Road. Kiedy w końcu mogła widzieć jego twarz, uśmiechnął się do niej zawadiacko i ręką wskazał skórzany fotel. Przewróciła oczami, ale posłusznie usiadła.
- Mam nadzieję, że to ważne, piszę właśnie artykuł, który rano kazałeś mi zrobić „na przedwczoraj” – mruknęła, poprawiając blond fale. Ponownie ten uśmiech. Coraz bardziej ją irytował. James rozsiadł się wygodnie w swoim potężnym czarnym fotelu i spojrzał na nią z rozbawieniem. Coś kombinował i miała nadzieję, że nie wyśle jej ponownie na koniec świata, żeby zrobiła artykuł o tamtejszym tenisie w ramach działu, który wymyślił jeden z jego doradców. Skończeni debile.
- Nie musisz go pisać. – odezwał się. Amy uniosła brwi do góry. W sumie całkiem nieźle się składało, że jeszcze nie zaczęła… ale chwila. Coś jej tu nie grało. Zaczęła stukać zniecierpliwiona, w skórzane obicie, swoimi czerwonymi paznokciami.
- O co ci chodzi? – zapytała, widząc, że tego dnia od Hough’a trzeba wszystko wyciągać.
- Nie będziesz już pisała o tenisie. – odparł spokojnie Brytyjczyk. Wybuchła śmiechem. No tak, biedaczysko jest tak zapracowany, że postanowił dzisiaj sobie odrobić Prima Aprilis.
- Ja mówię, poważnie Amy.
- James proszę cię, chcesz pozbawić swoją redakcję tenisa ziemnego? – zaśmiała się. Szatyn wyjął z jednej z szuflad teczkę. Potem kolejną i kolejną. I jeszcze jedną. Następnie z drugiej wyciągnął plik kartek.
- To spis zespołów i kierowców. Zapoznaj się ze wszystkim. – rzucił, wskazując na kartkę. Blondynka patrzyła na niego jak na skończonego wariata. Co on wyprawia?! Jakie zespoły?! Jacy kierowcy?! Niemal wyrwała mu papiery z ręki i zaczęła przeglądać. Ponownie zaczęła się śmiać. Całe szczęście, że to on teraz zarządzał redakcją, jego poprzednik, znacznie starszy i o wiele bardziej służbowy, już dawno wyrzuciłby ją na zbity pysk.
- Trzy lata pracuje przy tenisie! Znam wszystkich w tym sporcie! Załatwiam ci wywiady na wyłączność. Masz artykuły, których nikt inny by nie napisał, bo nikt inny nie cieszy się taką sympatią wśród tenisistów. I chcesz, żebym przeniosła się do jakiegoś pieprzonego działu motoryzacyjnego? – uniosła się, raptownie wstając z krzesła. Hough milczał, ale jej furia go satysfakcjonowała. Właśnie tak to sobie wyobrażał.
- Masz tydzień wolnego. W tym czasie masz recytować regułki jakbyś była encyklopedią, znać każdego ważnego człowieka w tym sporcie. A i Ellen ma dla ciebie pendrive z wyścigami. Masz je obejrzeć. Wszystkie. – rzucił. Zacisnęła mocno zęby i obdarzając go nienawistnym spojrzeniem wyszła, ledwo powstrzymując się od głośnego trzaśnięcia drzwiami. W korytarzu zapadła nagle cisza i słychać było tylko stukot jej piętnasto centymetrowych, czerwonych szpilek. Wpadła do swojego pokoju niczym tornado i stanęła przy oknie, z którego roztaczał się piękny widok na Londyn.
- Od szefa. – rzucił niepewnie jeden z jego asystentów i położył na biurku doskonale przez nią pamiętane teczki. Zaraz potem zmył się w tempie natychmiastowym.
- Pierdolony żartowniś. – warknęła podchodząc do biurka. Wyłączyła laptopa, po czym spakowała go do skórzanej torby. Zgarnęła wszystkie materiały, które przyniósł jej niejaki Navid, do swojej czarnej torby Hermesa. Kiedy ponownie wyszła ze swojego pokoju dalej panowała głucha cisza. Zamknęła drzwi na klucz i nie żegnając się z nikim udała się wprost do windy. Nawet Oscar, główny recepcjonista, siedział cicho za swoim biurkiem, udając, że robi właśnie coś bardzo ważnego.


Wyklinając na czym świat stoi, że obecnie podziemny parking jest w jakimś cholernym remoncie, ruszyła przez zatłoczony chodnik do najbliższej piekarni. Kupiła swoją ulubioną francuską bułeczkę z jabłkami i cynamonem. Po drodze kupiła gdzieś wino, a po namyśle poprosiła też sprzedawcę o szkocką. Na trzeźwo przecież jej do głowy nazwiska typu Romein Grosjean nie wejdą. Boże widzisz i nie grzmisz.
- On mnie jeszcze popamięta. Poprosi jeszcze żebym mu bilet na finałowy mecz Wimbledonu załatwiła. – prychnęła, wrzucając torbę na siedzenie pasażera i zatrzaskując drzwi czerwonego Mustanga Shelby GT500. Jednej z jej największych miłości. Odpaliła silnik, który zamruczał niczym dziki kot i skierowała się na Bayswater, gdzie znajdowało się jej mieszkanie.


- I co jeszcze mnie dzisiaj spotka? – warknęła, otwierając drzwi dwupoziomowego mieszkania, znajdującego się na dziesiątym i jedenastym piętrze, a to ważna informacja, biorąc pod uwagę, że nie działała winda. No tak, kiedy dopadł do niej, biszkoptowy labrador, uświadomiła sobie, że powinna z nim wyjść na spacer. Ona się chyba zastrzeli. Zamknęła drzwi nogą, rzuciła wszystko na blat w kuchni i przywitała się z Lennym. Po chwili zadzwonił telefon i modliła się aby usłyszeć śmiech James’a, mówiącego żeby kończyła pisać artykuł o Sabine Lisicki. Przecież on już nie raz ją wkręcił. Raz wysłał ją na turniej do Polski, a kiedy miała już wszystko załatwione, stwierdził, że się rozmyślił. A to jeden z jego najmniej denerwujących żartów. Kazał jej polecieć nawet swego czasu na Madagaskar. Na cholerny Madagaskar.
- Widziałem cię w towarzystwie twoich ulubionych kolegów. – przywitał się Brytyjczyk. Krew ją zalała.
- Nic mi nie mów. – warknęła, jak to dzisiaj miała w zwyczaju.
- Za co tym razem? – zaśmiał się mężczyzna.
- Przejechałam na czerwonym. Oni się mnie czepiają o wszystko! – jęknęła, patrząc na mandat, leżący na wierzchu w torbie. Pieprzona policja.
- Dziwi mnie, że nie dali ci rabatu, przecież tak dobrze cię znają. – kontynuował. Nie skomentowała tego, tylko nasypała psu karmę i udała się do swojej sypialni, by tamtędy przejść do garderoby. Błagała, żeby na schodach nie skręcić sobie kostki. Albo gorzej.
- Button, mam do ciebie interes. – rzuciła w końcu.


Od pięciu minut siedziała na ławce w parku, przypatrywała się hasającemu Lennemu i wysłuchiwała dzikiego śmiechu Jensona Buttona. Z miną naburmuszonego dziecka pytała co chwilę, czy skończył, ale odpowiadał jej w dalszym ciągu śmiech.
- Słońce, ty sobie żartujesz, prawda? – zapytał rezolutnie, dławiąc się ze śmiechu.
- Chciałabym. – odparowała, bawiąc się czerwoną, skórzaną smyczą swojego pupila. Ponownie śmiech. Starała się sobie przypomnieć, dlaczego on jeszcze po takim czasie znajomości z nią żyje. Nie udało jej się.
- Okej. Mogę przyjechać wieczorem i pomóc ci w czymś. – rzucił. Już chciała się zgodzić, ale przypomniała sobie o tym, że jest umówiona. Zaklęła pod nosem, przywołując do siebie labradora.
- A możesz jutro? Dziś opłakuje moją dawną zajebistą prace.
- Nie wnikam. Do jutra. – mruknął dalej w świetnym humorze i rozłączył się.


Chyba po raz pierwszy od kilku godzin była zadowolona. Uśmiechała się do swojego odbicia w lustrze, zapinając długie, złote kolczyki. Ten wieczór będzie jej i nie ma zamiaru zaprzątać sobie głowy tym jak wygląda jakiś Vettel, Alonso czy Hulkcośtam. A wiedza o DRS czy KERS jest jej teraz naprawdę nie potrzebna. Odsuwa się od wielkiego lustra i krytycznie stwierdza, że musi zrobić porządek w swojej garderobie. Czerwona sukienka, jej ulubiony zakup z ZARY, była ultra krótka i leżała na niej wspaniale. Miała długie rękawy, ale odsłaniała sporą część pleców i jeszcze nie natknęła się na faceta, któremu się nie podobała. Ale tym razem na pożądliwych spojrzeniach, mogło się nie skończyć. Miała tylko nadzieję, że naprawili windę. Nie chciała się zabić schodząc z dziesiątego piętra na o centymetr wyższych obcasach niż ostatnio. Ani rzeczonego obcasa złamać, bo uwielbiała te jasne czółenka bez palców. Po chwili usłyszała dzwonek do drzwi i udało jej się tylko poprawić czerwoną szminkę na ustach.
- Amy. – wita się oniemiały Brytyjczyk. Ta uśmiecha się w odpowiedzi, już widać, że tej nocy Andy jest jej. 

~*~
Jak tak to teraz czytam, to musi wam się to wydawać cholernie zagmatwane xD

3 komentarze:

  1. No troszeczkę to jest zagmatwane, ale da się coś zrozumieć.Czekam na jakąś informację skąd Amy zna Buttona skoro olewa totalnie F1?Haha faktycznie skoro dobrze policja zna Amy to powinni dać jej rabat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pewną myśl odnośnie tego wszystkie, ale to strasznie dziwna myśl i może nie będą się nią dzielić.
    Jak na razie cała historia jest zagmatwana. Strasznie. Najpierw był Novak, teraz jest jakiś Andy. Tylko Button pojawia się cały czas, jako taka postać najbardziej trwała, stała i chyba jako bardzo dobry przyjaciel. A Ci mężczyźni?? Przecież Amy pracuje w gazecie, nie jest prostytutką... Boże, co za pomysły chodzą mi po głowie...
    Czekam:-)
    FunnyK

    OdpowiedzUsuń
  3. 59 years old Electrical Engineer Mordecai Monroe, hailing from Swift Current enjoys watching movies like Sukiyaki Western Django and Community. Took a trip to Yin Xu and drives a Ferrari 330 P3. zobacz na tych gosci

    OdpowiedzUsuń